Niech Was obrazek nie zmyli. Nie dowiecie się dzisiaj ode mnie, jak działa to niewielkie urządzonko z taśmą do wymazywania błędnie napisanych zdań. Przedstawię Wam jednak pokrótce, jakie cechy powinien posiadać dobry korektor tekstu. Ten mało doceniany pomocnik tłumacza jest jego najlepszym przyjacielem i uważam, że jego pracy warto poświęcić nieco więcej uwagi.
Po co potrzebny jest korektor i czym się zajmuje.
Sami nie jesteśmy w stanie wyłapać swoich pomyłek w tekście. Gdyby tak było wszyscy redaktorzy i proofreaderzy na świecie byliby bezrobotni. Nie zmieni tego faktu nawet posiadany przez nas dyplom z filologii polskiej. Nie ma zwyczajnie szans, że oko zauważy błędy w zdaniach, które napisaliśmy sami i które wcześniej przeczytaliśmy z tysiąc razy. Wiecie, jak działa czytanie globalne? To dość podobny proces. Po którymś razie obcowania z tymi samymi napisami przestajemy skupiać uwagę na każdej literce, a mózg odczytuje całe wyrazy jak automat. Dlatego właśnie, każdy z nas kto tworzy napisy, potrzebuje pomocy korektora.
Czy to w przypadku napisów, książki, czy nawet prac naukowych, zadanie korektora jest zawsze takie samo i polega na wyszukiwaniu i poprawianiu wszelkich błędów: ortograficznych, interpunkcyjnych, gramatycznych, stylistycznych oraz merytorycznych. A skoro właśnie tym się taka osoba zajmuje to łatwo domyśleć się jakie umiejętności powinna ona posiadać.
Korekta a znajomość języka polskiego.
Nie miejcie złudzeń, żeby być dobrym w tym fachu, nie wystarczy sama znajomość języka polskiego w mowie. Język mówiony bardzo różni się od tego pisanego i to właśnie ten drugi Wasz zaprzyjaźniony pogromca błędów powinien znać jak własną kieszeń. Wiedza z zakresu zasad interpunkcji to również za mało. Bywa, że w tłumaczeniach pojawia się specjalistyczne słownictwo, elementy poezji, powiedzenia i idiomy. O ile błędy stylistyczne jest łatwiej przyuważyć, o tyle nie każdy zwróci uwagę na nieprawidłowo użyte związki frazeologiczne. Jeśli zależy Wam bardzo na wysokiej jakości tłumaczenia, zanim rozpoczniecie współpracę z korektorem, sprawdźcie, czy na pewno posiada niezbędną wiedzę.
Jeden język to za mało?
Chociaż korekta dotyczy tekstu w języku docelowym, nie oznacza to jednak, że jego znajomość w pełni wystarczy.
Z góry zakładamy, że to tłumacz ma płynnie posługiwać się językiem obcym, z którym pracuje. Od korektora raczej wymagamy znajomości poprawnej polszczyzny. I to jest duży błąd. Nawet jeśli osoba dokonująca przekładu jest poliglotą, to nie znaczy, że z nieuwagi i działając pod presją czasu, nie natworzy kwiatków. Odnajdywanie wszelkich nieścisłości pomiędzy oryginałem a wersją przetłumaczoną to również jeden z obowiązków proofreadera. Czy to w takim razie nie oznacza, że powinien on jednak ten drugi język również znać?
Bystre oko.
Co z tego, że korektor włada bezbłędnie kilkoma językami tak dobrze jak naszym ojczystym, jeśli nie będzie wystarczająco spostrzegawczy. Skupienie i czujność to kolejne zalety dobrego testera jakości tłumaczeń. Jak już wyżej wspominałam, my sami nie jesteśmy w stanie wzrokiem wyłapać naszych pomyłek, dlatego właśnie wymagamy tego od osoby sprawdzającej tekst. Nie każdy jest wyczulony na brakujące przecinki czy błędny zapis ortograficzny. Im bardziej bystre jest oko korektora, tym lepiej wykona on swoje zadanie.
Zgrany zespół.
Tłumacz i korektor są jak prawy i lewy but, zawsze w parze. Mając wyłącznie jeden, daleko się nie zajdzie. Oddanie widzom dobrych napisów wymaga współpracy obojga, a do dobrej współpracy niezbędne jest zaufanie. Dobre zgranie w zespole to podstawa. Jeśli wątpimy w umiejętności drugiej strony i wiecznie kwestionujemy naniesione poprawki to znak, że powinniśmy albo popracować nad swoim samouwielbieniem, albo zmienić proofreadera.
Tłumacz nie jest nieomylny.
Nie zapominajcie, że tworząc fansuby, nie jesteście zawodowymi tłumaczami. Może się zdziwicie, ale nawet zarabiający na tym fachu specjaliści popełniają błędy. Wszyscy jesteśmy ludźmi, więc mamy prawo do pomyłek. Pal licho literówki i błędy ortograficzne, które mimo poświęcaniu ogromnej uwagi mogą się zdarzyć każdemu. Najgorzej, jeśli napisana przez nas linijka będzie niezrozumiała dla widza. I wtedy wkracza korektor, który ogarniając zawiłości językowe, zasugeruje stosowną zmianę. Macie jak w banku, że po zmianie, zdanie będzie brzmiało lepiej. W teorii brzmi idealnie. Ale w praktyce nie bywa tak kolorowo. Tłumacze entuzjaści mają bowiem ogromny problem z akceptowaniem cudzych poprawek. Jak myślicie, z czego to wynika?
Myślę, że powody są różne dla różnych ludzi. Czasem jest to objaw braku pełnego zaufania do drugiej osoby, jednak chyba najczęściej tkwienia w mylnym przekonaniu, że “ja wiem lepiej”. No otóż nie, wcale nie wiecie lepiej. Gdyby tak było, Wasz korektor tego błędu by nawet nie znalazł.
Przyznajmy się szczerze przed sobą. Po naklepaniu kilku odcinków zdarza nam się poczuć zbyt pewnie. Kilku widzów napisze pochlebne komentarze o naszych subach i wydaje nam się, że jesteśmy w tym świetni. „Nikt nie zrobi tych napisów lepiej ode mnie”. „Jak ktoś inny może mi mówić, że napisałem coś źle”. „Mam zawsze rację”. Nie. Zawsze znajdzie się ktoś, kto może tę samą robotę zrobić lepiej. Domeną ludzi jest to, że nie zawsze mają rację. I w końcu: korektor MOŻE mówić, że jest coś napisane źle, bo na tym właśnie polega jego praca. Oni nie robią tego, żeby kogokolwiek obrazić, pokazać swoją wyższość, skrytykować czy dać do zrozumienia, że tłumacz jest głupi. Znajdowanie i poprawianie błędów to ich obowiązek. Zamiast unosić się dumą i złościć może lepiej sprawdzić, czy nie przerosło nas nasze własne ego?
Gdzie się kończy korekta, a zaczyna zbędna ingerencja w tłumaczenie.
Błędy interpunkcyjne czy ortograficzne są poprawiane z marszu i moim zdaniem nikt nikomu nie musi nawet zgłaszać, że cokolwiek w tekście zmieniał. Jednak gdy w grę wchodzi zredagowanie linijki, to nie może się to odbyć bez konsultacji z tłumaczem. Nie pasujący związek frazeologiczny, nieadekwatny do oryginału przekład na język polski czy niezbyt zrozumiały dla oglądającego szyk w zdaniu. Ja jako tłumacz chciałabym wiedzieć o takich poprawkach. Nie dlatego, że uważam je za nieuzasadnione. Wychodzę z założenia, że wyłącznie poprzez zrozumienie popełnionego błędu mogę się nauczyć unikać go w przyszłości. Dlatego nie tyle z braku ufności do wiedzy pracującego ze mną korektora, ile z dążenia do doskonalenia się, lubię wiedzieć, dlaczego przetłumaczone przeze mnie dialogi wymagają zmian.
To jednak nie jest jedyny powód, dla którego wolałabym, by sprawdzająca moje napisy osoba konsultowała ze mną poważniejsze poprawki. Jako tłumacz staram się zawsze utrzymać klimat filmu, serialu i w miarę możliwości przekazać jak najlepiej charakter postaci. Nie ukrywam, że jeśli mój korektor przerobiłby mi całe zdanie bez konsultacji, bo mu nie brzmiało dobrze, nie pasowało, lub jego zdaniem fajniej było to napisać inaczej, byłabym jego postawą rozczarowana. Taka ingerencja wykracza już poza obowiązki proofreadera. To trochę jak zamiana miejsc, gdzie nagle osoba od sprawdzania błędów staje się tłumaczem. A skoro tak, to czyje to są to w końcu napisy?
Bardzo lubię jednak dyskutować o tym, dlaczego lepiej byłoby użyć innego słownictwa czy ubarwić daną linijkę. Rozwiązanie znalezione wspólnie często jest tym najlepszym, a po burzliwych dyskusjach rozumiem lepiej punkt widzenia swojego współpracownika. Zacieśniają się więzy, praca staje się dużo przyjemniejsza. Wzajemne docenianie swojej pracy sprawia, że powstaje duet idealny.
Doceniajmy pracę korektorów tak samo, jak doceniamy pracę tłumaczy.
Doskonale wiem, że szukając sobie napisów do ulubionego serialu na grupach fansuberskich, zwracacie czasami uwagę na informację, kto je przetłumaczył. Ale czy spojrzeliście kiedyś na podane obok dane korektora? Założę się, że jesteście w stanie po imieniu tłumacza stwierdzić „O, to będą dobrze zrobione napisy”. Jestem też pewna, że czasem właśnie ono bywa podstawą do podjęcia decyzji o tym, z jakimi subami chcecie serial oglądać. Kojarzycie niektórych tłumaczy z ich poprzednich projektów, innych poznaliście na grupach dyskusyjnych, nie są Wam zupełnie obojętni. A korektorzy? Umiecie powiedzieć, kto sprawdził linijki, które widzicie właśnie na ekranie? No właśnie.
Korektor nie ma łatwego zadania. Czasem zwyczajnie ma więcej literówek do wyeliminowania, a czasem musi użerać się z trudnym przypadkiem, jakim jest zadufany w sobie tłumacz. To nie tak, że sprawdzanie całego pliku z subami trwa piętnaście minut. Bywają tak skomplikowane dialogi, że pracę musi rozłożyć sobie na dwa dni. Ba! Nawet powinien. Pomyślelibyście, że jednorazowe przejrzenie odcinka pod kątem błędów nie wystarczy, by zauważyć wszystkie nieścisłości? To tak samo wymagająca i ciężka praca jak dla tłumacza klepanie polskich literek.
Dlatego pamiętajcie o naszych cudownych korektorach, odwalają kawał dobrej roboty!
Jeden komentarz
Kolejny, bardzo rozsądny tekst, pokazujący obraz z drugiej strony. Tak, do tanga trzeba dwojga. Czasami jeśli tej chemii zabraknie, to i tłumaczenie się zwyczajnie zatrzyma. Obydwie strony powinny się zawsze szanować, bo to dla dobra widzów/czytelników…